Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

czała, gdy mówił — słuchała nie przerywając. Przemysław poruszając się wspomnieniami temi mówił coraz goręcej.
— Mnie i siebie dręczyła! — zawołał.
— Czemuś ją nie odesłał do ojca?
Przemko rzucił głową.
— Wszak prosiła o to...
— W pieśni — przerwał książe chmurno. — Mnie nigdy nie mówiła o tem.. Jam nie słyszał prawie jej głosu. Znienawidziły ją sługi, zniechęciła domowników.. zabili ją.
Brwi Ryksy się ściągnęły — drgnęła.
— A wy, coście tu panem, dopuściliście — —
Przemysław rozpostarł ręce.
— Tak, — rzekł — winienem, choć niewinny jestem.
Ale na Chrystusa przysięgam, ja nie dawałem rozkazu — ja nie wiedziałem o zabójstwie!
— Nieszczęśliwa, słaba, bojaźliwa niewiasta! — odezwała się Ryksa. — Ja — ja inną byłabym na jej miejscu.
Przemysław spojrzał na nią. Stała nieulękniona, smutna tylko.
— Na jej miejscu jabym te sprośne baby dała potracić. Sługi! niewolnice żeby śmiały targnąć się na mnie!! Nie mówcie mi, żeście niewinni! Na coście jej dali i trzymali takie sługi?
Przemysław powtórzył bezmyślnie.
— Nie winienem!