Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

— Winniście — odparła Ryksa, — bo na waszym zamku, pod bokiem pana, nic się stać nie powinno bez jego woli!
Milczeli oboje. Ryksa białą ręką pogładziła włosy złote, ustąpiła kilka kroków i na ławie przysiadła.
Rozmowa, którą on miał za skończoną, dla niej była dopiero poczętą. Nie zważała na to, że mąż zbyć się jej chciał widocznie.
— Tak, wy winniście, — dodała — ale winna i ona! W jej miejscu Ryksa królewna postąpiłaby inaczej!
Spojrzeli na siebie, młoda pani rąbek, który twarz jej do koła otaczał wzięła w ząbki białe i gryzła go niemi.
— Wiem więc wszystko, jak było — rzekła — a widzicie, że się jej losu nie boję. Jestem córką ojca co nawykł wojować z rodziną, jam gotowa z własnym domem. Mnie tu sługi nie zabiją, bo ja je za jedno zuchwałe spojrzenie zabijać każę.. A zechcesz mieć miłośnice — nie powiem nic! Ale tego niechlujstwa, żeby mi na zamku nie było. Do chlewów z tym brudem!!
Książe słuchał jej milczący.
Wstała powoli z ławy.
— Tak! tak! — zamruczała — prawdą jest wszystko, co pieśń mówi! Nieszczęśliwą zamęczyli!
Ludzie mówią, żem ja do niej podobna? To