Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

być nie może... Ja czuję w sobie, że nie dałabym się jak w sidła złapane ptaszę, udusić! Nie!
Przemysławowi dolegało już to powtarzanie i zwracając się ku niej, rzekł chcąc zakończyć rozmowę.
— Tak.. była sama sobie winną.. i jam winien był; najwinniejsze te baby przeklęte! Ale dziś to niepowetowane sprawy! Nakazałem modlitwy, zakupiłem nabożeństwa, uspokoiłem sumienie.. Nie mówcie o tem, nie jątrzcie rany!
Ryksa popatrzała nań.
— Między nami tajemnic być nie powinno — odezwała się z powagą. — Jam tu nie żadna miłośnica, ale córka królewska i żona, której przystało powiedzieć co na sercu miała.. a iść krokami pewnemi... Pocom taić miała! Ja się nie boję nikogo!
Z uspokojoną nieco twarzą, książe się do niej przybliżył.
— Dość tego — rzekł. — Chcę wiedzieć tylko, kto śmiał do uszu waszych przynieść te...
— Żebyś go ukarał? — przerwała Ryksa. — Karz że wszystkich co pieśń tę śpiewają.
Zżymnął się książe.
— Ludzie ci niewdzięczni — odezwał się — nienawidzą mnie. Ale któż ci te pieśni tłumaczył?
Ryksa uśmiechnęła się.
— Kto? Chodziłam po zamku — odparła —