Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

nicą, przy małej lampce do dnia się modlił, wychowaniec Bolesława, słynnego także z pobożności, kończył dzień każdy modlitwą.
Ks. Teodoryk z nim ją odmawiał. Tego dnia począł od powinszowania odzyskanego Ołoboku, z czego się wszyscy cieszyli. Książe też dla radości tej, zapomniał o przykrej z żoną rozmowie.
Nazajutrz przybył z rozjaśnioną twarzą Arcybiskup.
Mąż to był stworzony, aby w tych czasach bezładu i rozprzężenia, silną dłonią chwyciwszy wodze, przodował wszystkim osłabłym i powątpiewającym.
Z każdym dniem zyskiwał na powadze, na sile, na wierze w posłannictwo swoje. Na twarzy jego malował się ten spokój mężny, który znamionuje wielkich ludzi.
— Ziściły się słowa! — rzekł ręce podnosząc ku Przemysławowi, który spieszył na jego powitanie. — Ziemi kawałek niewielki był ale srom oderwania boleśny! Boże błogosław! Jest to wróżbą przyszłości lepszej.
— A Henryk? — odparł książe.
— Jeśli się nie mylę — rzekł Świnka — nie będzie miał ani czasu ni ochoty odzyskiwać co wydarł niesłusznie. Ja zwołać nań muszę Synod dla sprawy mojego brata Tomasza Wrocławskiego, zdzierstw i krzywd naszych.. Groźbę mu poślę, nie zechceli słuchać, piorun rzucić będę zmuszony.