Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

Niechętnie ciskam je, bo i z temi oswajają się ludzie, ale na tego zuchwalca, który praw żadnych znać nie chce — będę zmuszony!
Za Arcybiskupem wtoczyli się z twarzami wesołemi Kasztelan, Wojewoda, urzędnicy, wszyscy panu winszując a dumni męztwem swojego rycerstwa.
Gwarna rozmowa ledwie się rozpoczynała, gdy ochmistrz dworu księżnej drzwi otworzył i piękna Ryksa weszła strojna, dumna, a tak swobodna i wesoła, jakby nic wczoraj nie zachmurzyło jej czoła i nie ścisnęło serca.
Książe się jej coraz bardziej zdumiewał.
— Wy ojcze — odezwała się całując rękę Arcybiskupa — zawsze nam z sobą przynosicie błogosławieństwo.. I książe pan mój, szczęśliwy jest jak nie był dawno...
— Bodaj ten dzień wróżył wam całe pasmo jasnych — odezwał się Świnka z uniesieniem proroczem. — Tak! Spełni się com nosił i noszę w sercu jako modlitwę do Boga! Ujrzemy znowu na głowie księcia koronę, długo spoczywającą w ukryciu, a z nią przyjdą siła, pokój i ład! Jeden tu pan być musi znowu...
Przemysław wzdychał.
— Ojcze mój! daleko jeszcze do tego!
— Jeden Bóg wie co dalekie a co blizkie — odparł Świnka — człowiek czynić ma co powinien