Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

a Opatrzności zostawić co z czynów jego ma wyrosnąć!
Na zamku, w mieście, panowała radość wielka. Echo jej odbiło się aż w ciemnem tem więzieniu, w którem zapomniany siedział Zaręba.
Staraniu ukrytych przyjaciół swoich, zabiegom cichym Nałęcza winien był, że go dotąd na stracenie nie wywiedziono. Dzień po dniu zwlekał się wyrok i jego wykonanie.
Słaby promyk nadziei jakiejś świtał, iż wierny Pawłek potrafi go wyzwolić.
Pobożny i zabobonny Zaręba, jak naówczas byli wszyscy, śluby czynił wielkie, jeżeliby mu cud Boży ocalił życie, ale zarazem zemstę poprzysięgał zajadlejszą jeszcze znienawidzonemu księciu.
— Nie zginie on tylko z mej ręki — powtarzał ciągle — jeśli mnie przyczyna ŚŚ. Pańskich ztąd wyzwoli.
Nałęcz biegał i robił co było w mocy jego, aby stróżów przekupić albo się podkopać do jamy. Jedno i drugie się nie wiodło. W ostatku, gdy się przekonał, że już o wyłamaniu się wcale myśleć nie było można, Nałęcze i Zarębowie złożyli grzywien tyle, że ich starczyło na wykupienie najdroższego życia.
W szynku miejskim, do którego czasem dozorca więzienny przychodził, nieznani ludzie poczęli się zbliżać do niego, poić, zawiązywać roz-