Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

mowę, w końcu mu podszepnięto okup tak wielki, że oprzeć się było niepodobna. Miał za co biedny człek kupić sobie ziemi kawałek.
Ale razem z więźniem uchodzić musiał i dozorca na Ślązko, do Brandeburgów, w kąt jakiś daleki. Miał tu żonę i dzieci.
Dnia jednego przyszło nareście do zgody. Znaleziono w więzieniu człowieka, z dawna tam za zabójstwo osadzonego, który do Zaręby wzrostem i włosami był podobny... Tego miano osadzić na jego miejscu, jakby ci co pochwycili Michnę, omylili się.
Więzień zgadzał się na to, co go mówić nauczono, dając mu nadzieję oswobodzenia. Wieczorem wydobył się Zaręba z ciemnicy, gdy straży nie było, wypuszczony przez dozorcę i wprost poszedł do kościoła razem Bogu dziękować i zemstę przysięgać!
W jego miejscu siedział już zbój ów wyuczony, aby go zastąpił.
Tymczasem o Zarębie zapomniano, dopiero gdy po odzyskaniu Ołoboku, mowa była o Kaliszu i zdradzie Sędziwoja, przypomniano sobie jej sprawcę.
— Stracono go czy nie? — zapytał książe.
— Rozkazu nie było.
Ręką dał znak książe, iż dłużej zwlekać z tem nie było potrzeby.
Nazajutrz rano, kazano Zarębę na plac wy-