Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

prowadzić. — Szemsza, który go pojmał, dowiedziawszy się o tem, szedł patrzeć, jak wrogowi łeb zetną.
W tem ujrzał ciągnionego na sznurze człowieka.
— A toć nie on jest! — zakrzyknął — gdzież tamten?
Usiłowano wmówić mu, iż ten był, którego pojmał. — Wszczął się spór i rozterka, strzęsiono ciemnice, innego nie było!
Wściekał się i pienił Szemsza, ludzie się zaprzysięgali, że szatan chyba zamianę zrobił w więzieniu, z którego nikt wymknąć się nie mógł.
Wstrzymano wykonanie wyroku, bo człek był inny, a ten wyznawał, że jego czasu wesela, nie wiedzieć za co wtrącono do więzienia. Dozorca więzienia, stróże, broniąc swej sprawy, obwiniali Szemszą, lub szatana.
Musiano się odnieść do księcia. Przemysław wiadomość dziwną przyjął obojętnie.
— Prędzej czy później — rzekł — Zaręba wpadnie w ręce moje, a naówczas nie ujdzie śmierci.
Puszczono tego, który zastąpił winowajcy miejsce, a Szemsza poprzysięgał, że albo sprawa w tem była djabelska, lub nieprzyjaciół książęcych. On pewien był, że omylić się nie mógł.
Zaręba, gdy się to działo, zbiegłszy wraz z Nałęczem, już się u swych powinowatych ukrywał.