Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli nie mylą mnie rachuby moje — rzekł Świnka — książe nasz dziś przybyć powinien.
— Tak jest — odpowiedziała księżna. — Dziś być musi. Znacie mnie, ojcze, iż nie jestem trwożliwą, lecz gdyby się opóźnił, niespokojnąbym była.
Czyhał i łapał Przemysława Henryk. Zagęścił się u nas zwyczaj ten chwytania ludzi i wymagania na nich męczarnią, aby się swoich praw zrzekali. Mieliśmy tego przykłady. Przemysława, przyszłego króla, lękają się...
— Bóg go zachowa cało! — rzekł Arcybiskup.
— Brandeburczycy, jak wiecie, odgrażają się nań. Nie śpią Zaręby i Nałęcze... Spiskują już lat tyle.
— Najlepszy to dowód, iż nic uczynić nie mogą — przerwał Arcybiskup. — Gdyby się czuli na siłach, choć próbować by się ważyli.
— Zarębów i Nałęczów, tych wszystkich precz wywołać należało, a książe ma ich i na dworze.
— I tym sposobem ich rozbraja — dodał Świnka.
— Ja nie wierzę im! — dodała Ryksa. — Z oczów ich czytam zdradę.
Księżna pomimo odwagi swej, nasłuchiwała ciągle niespokojna.
— Ostatni przykład Henryka Wrocławskiego zawsze mi stoi w pamięci — dodała — choć głucho tylko wiem o tej sprawie.