Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

zmiarkował, że najłatwiej zdradą chwycić człowieka, umęczyć go, i zmusić, aby ratując życie, oddał bodaj wszystko co ma.
Na dworze Henryka, był zdawna w wielkiem znaczeniu, do Rady wzywany, mąż rozumny Pakosław, rodem z Abdanków, a jak się to trafia gdy kto w łaskach będąc potrzebnym się czuje, Pakosław nawykł był księcia Henryka samego lekceważyć sobie, a na jego powadze się opierając, z ludźmi poczynać samowolnie.
Miał Pakosław sąsiada, rycerskiego stanu człowieka, Różę — z którym o znaczną przestrzeń lasów na granicy w sporze byli oddawna. Odgrażał się nań Pakosław długo, mocnym się znając, aż gdy mu jego łąki koszono, napadł Różyca i zabił.
Morderstwo było jawne, utaić go nie sposób. Zapozwali synowie zabitego mordercę przed księcia. Henryk się tem zgryzł mocno, bo radby był uniknąć karania człowieka, którego miłował, a niesprawiedliwym okazać się nie chciał.
Dumny Pakosław tak pewnym był, iż mu się nic stać nie może — że z synami zabitego o głowę układać się nie chciał.
Nadszedł dzień sądu. Przynieśli ciało synowie z płaczem, narzekaniem, całym rodem idąc, przy wielkim zbiegowisku ludu. Morderstwo było jawne.
Pozwany Pakosław stanął zuchwale przed księciem i ufając sobie rzekł: