Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest, zabiłem zuchwałego ziemianina, nie zapieram się — zabiłem go.
Krzyk zaraz podniesiono, domagając się sprawiedliwości. Ta inaczej wypaść nie mogła, tylko głowa za głowę. — Wielce zafrasowany książe, przywołał Pakosława do siebie i rzekł mu — naradź się ze swemi, sprawę zagodź, albo tłómacz się inaczej.
Wyszedł potem z sądu, dając czas obwinionemu. Ten wcale z zuchwalstwa swego nie ustępując, pewien tego, że u boku księcia wysokie stanowisko zajmował, a był wyższym nad prawo, zapytany powtórnie — odezwał się:
— Zabiłem go.. nie zapieram się.
Ks. Henryk popadł w gniew wielki, bo wyzywał go niemal — i rzekł mu:
— Nierozumny człecze, oszalałeś chyba! Własnemi usty wydajesz na siebie wyrok śmierci. Odejdź precz ztąd. Ostrzegam cię po raz ostatni, ocal żywot własny!
Otrzeźwij, wróć do rozumu, inaczej zmusisz mnie, że zamiast panem łaskawym, będęć sprawiedliwym sędzią.
Pakosław jakby istotnie zmysły postradał, ufając jeszcze, iż książe nań wyroku wydać nie może, pomimo przestrogi — powtarzał ciągle.
— Zabiłem, więc zabiłem!!
Nie można było wymódz na nim, aby tę mowę płochą odmienił. — Rodzina zabitego nalegała,