Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

stwa, trwał w swojem. Raczej umrzeć, niż się poddać.
Pół roku chodzili doń Konradowi kaci urągając się, pytając, czy już ma dosyć, odpowiadał im klątwami i łajaniem. Nareście siły tracić zaczął, ciało całe okryło się ranami, boleści znosił męczeńskie, życie zdawało się uchodzić — i zgodził się na wszystko czego żądano. Okup cały skarb jego wyczerpał, bo trzydzieści tysięcy grzywien wynosił i ziemi musiał dodać wiele. Konrad nie dowierzał czy mu zapłacą, kazał więc sobie liczyć pieniądze na środku mostu na rzece Czarnej pod Lignicą i dopiero go wypuścił.
Gdy klatkę otwarto i puszczono z niej nieszczęśliwego, ani stać o swej sile, ani chodzić już nie mógł. Zaniesiono go na wóz wysłany chustami i pół żywego odwieziono do Wrocławia.
— I więcej już zdrowia nie odzyskał! — dodał Arcybiskup. — To jeden tylko straszny przykład tego, co się tu dzieje na ziemi naszej, a jest podobnych niemało i położyć temu koniec może tylko jedno królestwo niepodzielne, jeden pan któremuby wszyscy ulegali. Tak chciał mieć ów Krzywousty, którego myśli nie zrozumiano, czy spełnić nie chciano. A gdy raz dzielić poczęto, przyszło do tego, iż się ludzie zabijają i krwią oblewają dla kawałka ziemi.
— Nie dziwujcież się trwożną mnie widząc —