Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

szować ci, życzyć — ale jako dzieciom pozwól odezwać się szczerem słowem.
— Wolnoć to przecie było zawsze, każdemu, cóż dopiero Wam, stary mój! — rzekł Przemysław bijąc go po ramieniu.
— Ciężko mi się to z gardła dobędzie — odezwał się Gozdawa — ale kiedy trzeba to mus.
Wiemy to, miłościwy panie, że Was arcypasterz nasz do korony i królestwa prowadzi i że Wy jej godni jesteście — ale ludziom serca drżą obawą.
Korona Wam da wielkość, a ona nieprzyjaciół i zazdrosnych ściągnie. Panuj ty nam jakoś jest możnym księciem, my cię i tak za króla sobie mamy — a nie wyzywaj złych i zawistnych.
Przemysław słuchał z powagą wielką, lice mu się zachmurzyło.
Miał to w naturze swej, co wielu jemu podobnych, iż właśnie gotów był tego najgoręcej pragnąć, co wzbronionem było lub się trudnem okazywało. Tak pierwszy raz korony zażądał w więzieniu siedząc, a teraz gdy przed chwilą wahał się czy jej miał się dobijać — obawa drugich jemu dodawała męztwa.
Gozdawa osłodził jak mógł, to co wiedział iż gorzkiem się wyda.
— Kochany ojcze nasz — dodał. — Mybyśmy ci nie jedną a dziesięć koron przynieść radzi, ale wielkość nie zawsze daje szczęście i moc, a zaw-