Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkich pokonam! Plotło się różnie ze mną, co mi Bóg gotuje, nie wiem — ale zmódz się nie dam nikomu, ani nastraszyć! Małym mnie Pan Bóg stworzył, muszę się wielkim stać sam!
Rozśmiał się. — „Muszę“, to wyrzekł z taką siłą, iż Przemysławowi mimowoli podniosły się ramiona. Zuchwalstwo to budziło w nim zazdrość.
— Trudno z Bogiem wojować! — szepnął trochę szydersko.
— Ja też nie z nim a z ludźmi się ucieram — rzekł Łoktek. — Za dużo u nas obcych! za dużo! Rozpostarli się i zagarniają coraz więcej. Mazowieccy nasi bracia, sami najgorszemu wrogowi wrota otwarli, a jeszcze go na własną krew prosili w goście!
Rozsiadają się Brandeburgi, wparł się Czech bezprawnie — na wsze strony opędzać się trzeba.
Pomilczał trochę zamyślony i w stół uderzył.
— Nie damy się! Bóg łaskaw!
Mówiąc to jadł żywo i żarłocznie jak głodny, nie dbający o to, czem się posili.
Widać w nim było zaprzątnięcie myślami wielkiemi, a lekceważenie reszty. Obok Przemysława uzbrojonego i odzianego wytwornie, ten ze stroju i oręża ledwie się prostym ciurą zdawał. Na szyszaku nie miał nic, zbroję prostą, poczerniałą, na której ślady razów od mieczów i kopij widać było, suknię z grubej tkaniny, płaszcz barwy cie-