mnej, miecz w żelazo oprawny. Wszystko to trwałe było, mocne a jak on nie bijące w oczy.
Przemysław ze swym wzrostem, postawą książęcą, suknią oszywaną, pasem złoconym, zbroją rysowaną i szmelcowaną — gasił go pozornie, Łoktek mały, niepoczesny, miał życia więcej.
W czasie rozmowy, Gozdawa i inni ziemianie za namiot się wysunęli, zostawując ich samych.
Łoktek wprędce głód zaspokoiwszy i pragnienie, usta otarł, przeżegnał się i zwrócił ku Przemysławowi.
Błysnęły mu oczy dziwnie.
— Co prawią ludzie — rzekł — prawda-li to, że wam Świnka chce koronę dać?
Trochę ironji było w głosie jego.
Przemysław odprostował się dumnie.
— Czemużby nie? — odparł powoli. — Część wielką dawnego państwa Chrobrego mam pod sobą... a resztę — —
— Cóż my naówczas poczniemy? — rzekł mały książe.
Zamienili spojrzenie.
— Włożyć koronę — dodał — nie tak ci to trudno — zamruczał — ale nosić!
Przemysław czoło uniósł ku górze, nie chciał odpowiadać już.
— Postarajcie się o następcę — dodał mały — a jakby go nie stało wam, przekażcie mnie...
Rozśmiał się. — Przemysław coraz więcej chmurzył.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.