Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

panu o tym nic nie mówiąc zasadzki się obawiał, gdy dnia tego las zwany Czarnym, gęsty a niebezpieczny do przebycia, przejeżdżać mieli, przodem wysłał ludzi, aby drogę opatrzyli. Zbytnia ta ostrożność, z której się śmielsi naśmiewali, okazała się jednak potrzebną.
Wysłani przodem powrócili z wiadomością, iż u brodu i trzęsawic w lesie zaczajoną była kupa zbrojna. O ile poznać mogli, zdawała się złożoną z Brandeburskich Sasów, Zarębów i Nałęczów, w znacznej liczbie przy nich będących.
Zatrzymano się radząc co czynić. Sił tej zasadzki w gęstym lesie obliczyć nie było można ale hełmów i kopij sterczyło dosyć w zaroślach. Chciał Przemysław iść, uderzyć na nich, albo z boku ich zająć, lecz trzęsawisko i moczary nie dopuszczały przystępu.
W lesie, gdzie i drzewa mogły być poobalane i zasieki przygotowane, rozpoczynać walkę ściśniętym, nie zdało się bezpieczna. Wojewoda radził zasadzkę obejść dłuższą drogę, a później, jeśli by nie uszła, osaczyć ją z większą siłą.
Przemysław chciał przebojem iść, wstydząc się tej ucieczki, nie bardzo nawet wierzył w doniesienie.. Rycerstwo skłoniło go, że poszedł za radą Wojewody.
Po długich targach ruszono dobrze w lewo kołując i nakładając drogi, brzegiem jezior i piaskami. Przemysław w ten sposób zamiast o pół