Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

dniu, zaledwie na noc mógł stanąć w Gnieźnie, gdzie nań niespokojnie oczekiwano.
Świnka wyszedł naprzeciw niego do przedsieni, stała Ryksa z córeczką, którą umyślnie do ojca wyprowadziła. Była ta jedynaczka tym samym losu trafem, który matce jej dał rysy zmarłej Lukierdy, jeszcze większe do męczennicy mająca podobieństwo, jej nawet naturę trwożliwą, milczącą i smutną.
Z twarzą, którą starał się uczynić wesołą, Arcybiskup o zasadzce już uwiadomiony, wprowadził do komnat księcia. Nie mówił on sam nic o niej, gdyż w drodze rozmyślając, przyszedł do przekonania, iż u stracha wielkie oczy, i dwór jego więcej widział niż było.
Kupka jakaś zbłąkanych włóczęgów mogła być za nieprzyjaciół wziętą. Okazało się jednak, iż było inaczej. Wojewoda zabrawszy ludzi, nocą pobiegł na to miejsce, w którem widziano zasadzkę. Z nienacka napadnięci Brandeburczycy, posądzając Zarębów o zdradę, poszli zaraz w rozsypkę.
Wojewodzie, który się głównie na Zarębów i Nałęczów kusił, udało się ich dwu pochwycić, i tych na koniach twarzami do ogonów poprzywiązywanych, wieczorem przywieziono do Gniezna.
Krótkim sądem pochwyconych na gorącym uczynku zdrady i posiłkowania nieprzyjacielowi, Przemysław ściąć kazał.