Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

acz gorący dzień wiosny ze słońcem wesołem pierwszej roku połowy, przyświecał wspaniałemu obrzędowi.
Duchowieństwo z Arcybiskupem musiało się naradzać nad obrzędem, którego pamięć była zaginęła... Wertowano księgi, słuchano podań ludzi starych, chwytano co gdzieindziej przy koronacjach się działo; dobierano modlitwy, pisano formuły, szukano pieśni. Ale trud to był ochoczy i wesoły.
W katedrze dwa trony na stopniach podniesionych obok siebie stały, okryte suknem szkarłatnem ze złotemi bramowaniami. Naprzeciw wznosił się Arcybiskupi.
Ołtarz już gorzał światłem rzęsistem, duchowieństwo oczekiwało, gdy głosy trąb słyszeć się dały od zamku i drogą suknem wysłaną, ruszył orszak książęcy, poprzedzany przez ochmistrzów dworu z laskami białemi i Wojewodów z chorągwiami zwiniętemi.
Za niemi w otoczeniu dostojników dworu swego stąpał Przemysław w sukniach szkarłatnych, w hełmie złocistym — mąż w sile wieku, z licem jasnem — czując, iż spełniał się nad nim obrzęd znaczenia wielkiego.
Owo niebłogosławieństwo, które odejmowało koronę następcom Szczodrego — zażegnane zostało — pokuta była spełniona, zamordowany męczennik podniesiony na ołtarz przebaczał rodowi zabójcy.