Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

skich, wyzwanie ich do poddania się i posłuszeństwa. Niewiara ich zmieniła się w gniew i odgróżki, gdy wątpić już nie było można, że król ogłoszonym zostanie.
Nie było jednego książęcia, który by się tem obrażonym i zagrożonym nie uczuł.
W gromadach na ten dzień przybyłych kryli się szpiegowie tych, co się ulękli korony. Wciskali się oni wszędzie, patrzyli, podsłuchiwali i bledli.
Obrzęd powagą kościoła uświęcony — siły nabierał. Przy tronie stawała jedyna władza w świecie, której opierano się, ale ją szanować i ulegać jej musiano.
Otaczało go duchowieństwo, ono niosło koronę, dawało jabłko, miecz przypasywało. Od ołtarza mówiąc Arcybiskup, nauczał króla iż miał królestwo pomnażać, jednoczyć, oderwane od niego ziemie odzyskać.
Wyrazy te rozchodziły się daleko, brzmiały głośno, odbiły się we wszystkich książęcych stolicach, poruszyły siedzących na nich. Mieli być hołdownikami i sługami jednego pana!


Lecz wszystkie potajemne odgróżki ciche dnia tego tonęły w chórze zwycięzkim. Każdy z ziemian Przemysławowych poczuwał się królem po troszę w osobie pana swojego...