Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

Duma i siła w nich wstępowała.
Gdy na zamku ucztować poczęto, a tłumy się zabawiały u stołów rozstawionych, dzieląc na gromadki ziemiami i powiatami; niektóre rody znaczniejsze skupiły się też, i zbierały, aby razem zasiąść i jedność swą starą przypomnieć. Resztki Zarębów i Nałęczów, których się też dosyć znalazło, błądziły nie mogąc miejsca wyszukać dla siebie. —
Dawniejsi przyjaciele uchodzili od nich, powinowaci się odstrychali, ten i ów się zapierał — obawiano się kumać z niemi. Nie śmieli też przybyć główni sprawcy zdrady, z ramienia ich tylko kilku wcisnęło się dla rozglądu i podsłuchu.
Stary Zebro Nałęcz i Zaręba zwany Niechluj, którzy nie byli poszlakowani nigdy o wspólnictwo z Michną i Pawłkiem, ale w sercu za rody swe żal wielki mieli, najboleśniej doświadczyli tego, jak z rodem trzymając, cierpieć zań przychodziło.
Zebro tu i ówdzie próbował przysiadać się do gromady, witany zimnem milczeniem. Niechluja widzieć ni poznawać nie chciano.
Obu im ludziom możnym, niegdyś znaczącym serca się ściskały.
Błądząc tak pośród stołów, przy których dla nich miejsca nie było, Zebro się zetknął z Niechlujem. Dość im było w oczy sobie spojrzeć, aby się porozumieć.
Stanęli milczący długo bojąc się przemówić