— Kiedy drudzy nas nie chcą! do swoich jedźmy! — zawołał Zebro z gniewem wielkim.
Jechali tedy w lasy, drogami znanemi, a co w podróży skarg boleśnych i wyrzekań było — łatwo się domyśleć. Gdy późno dostali się do miejsca, w którem Michno się ukrywał, oba już byli rozgorączkowani.
Zaręba, wiedząc jak go ścigano i pochwycić chciano, na uroczysku zwanem Barcie, oddawna się ukrywał. Zmieniał czasem kryjówkę tę, ale najczęściej w niej przebywał, bo mu się bezpieczną zdawała.
Trzeba było tak wytrwałego jak on człowieka i prostego obyczaju tamtych czasów, aby tu módz wyżyć nietylko wiosną i latem, ale często jesienią późną i zimą.
Wśród gęstwiny na pagórku, chatę Michna zbliżywszy się dopiero dostrzedz było można. Siedziała ona prawie całkiem zakopana w ziemi dach ją okryty darniem osłaniał. Ten porósł był trawą i krzakami bujnemi, tak, iż garbem tylko cokolwiek nad ziemią wystawał, a nad nim dymnik z płotka gliną obmazanego od kopcia zczerniały. Zamiast ogrodzenia, w koło leżały kłody wielkich drzew obalonych, jedne na drugich suchemi gałęźmi i korzeniami ogromnemi posplatane z sobą. Wśród nich tarń, głogi i młode krzewiny różne bujno się puszczały. Szopka dla koni z płotu podwójnego sklecona, a dla ciepła
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.