Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

gnojem między nie narzuconym ohacona, nędznie wyglądała z pośrodka drzew gałęzi.
Do tego zapadłego kąta Zarębowie i Nałęczowie zjeżdżali się często w liczbie znacznej. Tu się odbywały ich narady, a że miejsca w chałupie mało było, rozsiadali się na blizkiej łące, która była spasiona i stratowana.
Miał tu Zaręba i studzienkę wykopaną a licho ocembrowaną, i loszek i co do prostego życia było potrzeba. Wnijście do jego lepianki niewygodne było, bo we drzwiach do pół zginać się musiał każdy a pod sobą szukać kłódki, która za próg służyła. Ciemno było tu zawsze.
Przybywający huknęli naprzód trzy razy, naśladując puchacza, aby ich za obcych nie wzięto. Natychmiast wylazł z chaty człek w krótkiej odzieży, w chodakach, z głową postrzyżoną i przeciw nim do wrót pospieszył.
Był to sługa Zaręby, niemowa, ale bardzo roztropny i przebiegły, a do swego pana przywiązany. Nie z urodzenia postradał mowę i słuch miał dobry. Chłopięciem jeszcze gdy był, człek jakiś okrutny przez zemstę język mu uciął, tak że bełkotał niezrozumiale.
Zaraz też odsunęła się okienniczka w nizkiej ścianie, przez którą światełko błysnęło i głowa ludzka. Był to Michno sam, ciekaw kto mu takiego dnia mógł przybyć w gościnę.