Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

których najwięcej liczył pokazywał księciu i przyprowadzał. Umawiano się i spierano.
Niemcowi oczy coraz goręcej pałały; z niektóremi, co się z nim lepiej rozmówić mogli — szwargotał dłużej i poufniej. W końcu wszyscy zdali zgodni. Książe głośno zaczął sypać przyrzeczeniami łask, i napędzał ażeby nie tracono czasu.
W tem zdala odezwał się krótkim, urwanym głosem róg w lesie.
Był to znak jakiś umówiony, jeździec drgnął, konia żywo zawrócił, głową do koła skinął na pożegnanie i w gąszcz popędził.
Ziemianie też żwawo pobiegli do swych koni, i wkrótce oprócz Żebra[1] i Niechluja nikt na łące nie został, tak spiesznie każdy w swą stronę się wynosił.
— Teraz — zaśmiał się Michno powracając do swej lepianki — gdy dwu Ottonów mamy z sobą, nie ujdzie nam królik!
Niech się po godach wysapią, a sprawiemy im lepsze od tych.



  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Zebra.