Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

Polonorum na niej stoi... Sapienti sat! Arcybiskup mnie za to w głowę pocałował!
Ręką zamachnął do koła.
— Zagarniemy wszystko!
Teodoryk smutnie się jakoś uśmiechał.
— Daj to boże — odezwał się — ale mnieby się widziało nie trąbić z wieży dopóki się nie pokona, nie ostrzegać że się bić będzie aby się miano na pieczy, nie drażnić złego zwierza.
— Niech drżą! — krzyknął Tylon. — Victricia Signa nasze! a jakto ślicznie brzmi!
Reddidit ipse solu.s..[1]
— Mój ojcze, — odparł Teodoryk. — Nie koniecznie oni na placu boju walkę nam wypowiedzą, albo żeście nie słyszeli o truciźnie co we Wrocławiu sprzątnęła tych, którzy zawadzali! albo nie wiecie, co Białego spotkało!
Tylon oburzył się.
— Mamy dobrą pieczę nad panem! Oho! oho! nie bójcie się. Ludzie go jak oka we łbie strzegą!
Lektor zaciął usta i pomilczał.
— Tak — miejcież pieczę! i urwawszy dodał. Co to ja słyszę. — Król pono na zapusty do Rogoźna się wybiera?
— Na zapusty! Tak jest, — rzekł Tylon. — Słusznie mu należy aby się rozerwał i odetchnął, i on i dwór!

— A w Poznaniu nie może? wtrącił Teodoryk.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – solus....