Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

— I gdzie najgorsi bo skryci wrogowie wcisnąć się mogą!
— No! no! — przerwał Tylon znowu z miłością wielką przypatrujący się swej pieczęci. — Słyszemy od lat wielu o tych Zarębach i Nałęczach, ale to gwar pusty! Porozłaziło się to po świecie, niema ich i znaku! Ci co w domu zostali, do łask się wpraszają. Strachów sobie z tego próżnych czynić nie trzeba!
— Niech i tak będzie — rzekł Teodoryk — zawsze wolałbym zapusty w Poznaniu niż w Rogoźnie.
— Na Wielki post powróci z nami śpiewać żale do Poznania.
Tylon zamknąwszy tem niemiłą mu rozmowę, dodał, pieczęć podnosząc.
— Patrzcie no, ojcze mój, jak rozumnym był ś. p. Bolesław Kaliski, dobrodziej nasz, gdy Judeom przywilej nadał, aby mieli u nas opiekę i bezpieczeństwo! A ktoby nam tu teraz taką pieczęć wyrzezał gdyby nie było Samuela, syna Judy... Kto nam pieniądze bije? Też Judeus! Kto klejnoty oprawia? kto grzywien pożycza? kto drogie bisiory przywozi? Ludzie rozumni są i do wszystkiego!!
Na te pochwały skrzywił się Lektor.
— Jednak — rzekł — ks. Pasterz nasz Gnieznieński rozumnie także uczynił gdy na Synodzie,