Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

snach, kazała sobie czytać kapelanowi, lub patrzała na dziecięce zabawy młodej Ryksy.
Właśnie orszak królewski z zamku miał wyciągać, a królowa przypatrywała mu się nie widziana. Na twarzach towarzyszyć mających panu łowców, dworzan, czeladzi widać było radość, jakby się z niewoli wyrywali. Tłumili ją tylko obawiając się by jej surowa Pani nie postrzegła. Bystre jej oko dobrze rozeznawało wszystko i czytało w twarzach ludzi.
Smutną się stała, gdy ujrzała w końcu wychodzącego króla, który na koń miał siadać, równie rozweselony i śmiejący się jak ci co go otaczali.
Domyśliła się, przeczuła co się w duszach tych ludzi i małżonka jej działo. Było im tu zaciasno — ani wykrzyknąć, ni huknąć, ni poszaleć, ni napić się zbytnio nie było wolno. Tam mogli sobie cugle puścić swobodnie.
Król uśmiechał się, rozprawiał żywo, o dostojeństwie swem zapominał — widziany tak zdala całkiem innym był człowiekiem niż ten, którego ona zblizka znała. Wydał się jej niemal politowania godnym.
Miała mu za złe, że na chwilę zapomniał się i był — człowiekiem tylko. Na myśl jej przyszły: Mina, Lukierda i stare młodości dzieje — wszystko, co jej o nim opowiadano...
Westchnęła i zapuściła na okno zasłonę.