Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

Z wesołymi choć tłumionymi uśmiechy wyciągali myśliwi, odzywały się trąbki, psy poszczekiwały radośnie, konie raźno biły kopytami o zamarzłą ziemię i prychały.
Z psiarni tylko, w której reszta sobak była zamknięta, w tejże chwili odezwał się głos złowrogi. Pies jeden zawył żałośnie, za nim reszta uwięzionych poczęła przeraźliwie zawodzić i właśnie gdy król bramy pomijał, wycie ich rozległo się w podwórcach... A choć czeladź, psiarze i psiarki pobiegli chłostać, ogary wyły długo, a ich żałosne jęki echem boleści i trwogi odbiły się w sercu królowej.
Cicho i pusto było dni następnych na grodzie.
Tydzień przeszło minął tak w jakiemś milczeniu złowrogiem, a król nie powracał jeszcze.
Ci, co od niego do Poznania przybywali, opowiadali, iż się zatrzymał w Rogoźnie na gródku, chwaląc się, że im tam wesoło było, że co wieczora w bród miodów dawano, ziemianie z niewiastami swemi przybywali i pląsano a śpiewano i radowano się. Król też miał być wesół jak rzadko, żartował, rozmawiał i łaskami obsypywał.
Kto mógł znikał z Poznania i uchodził na Mięsopust do Rogoźna, aby się tam zabawić z drugiemi. Pod różnemi pozorami wymykali się tam ludzie.
— Jeszcześmy jak nastała nowa pani, nigdy takich zapust nie mieli! — chwalili się dworzanie.