Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie mogąc mówić, ryknął zapytany płaczem wielkim, oczy sobie zakrył i padł na kolana.
Strach ogarnął Kanclerza.
— Człecze! na Boga! Co ci jest? — powtórzył.
Ale jeszcze usta jego prócz jęku nic wydać nie mogły.
W tem drzwi się rozwarły szeroko i ks. Teodoryk, który konia porzuconego u wrót poznał, iż należał do jednego z tych, co z panem byli w Rogoźnie — wbiegł a klęczącego i zachodzącego się od płaczu postrzegłszy — wykrzyknął:
— Boże wielki! Mów co się stało! Tyś z Rogoźna!
Z ust nareście wyrwało się posłańcowi.
— Król zabit!
Jednym jękiem oba duchowni odpowiedzieli.
Długo potrzeba było rzeźwić i uspokajać człowieka, nim mógł zacząć opowiadać.
— O! nieszczęśliwa godzina! nieszczęśliwa godzina! Brandeburczyków dwu, Zarębowie i Nałęcze, gdy pan i wszyscy po długich godach spali snem twardym, nad rankiem na bezbronnych nas napadli.
Zrobiła się wrzawa okrutna.. jam posłyszawszy ją, zerwał się i biegł ku panu, na pół nagi, kord tylko pochwyciwszy. Ale za zgrają Sasów i tych łotrów już docisnąć się nie było można.
Króla wywlekli, ciągnęli, najgrawając się i bijąc. On z temi, co przy nim byli, jak lew się