Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

bronił. Padło łotrów dosyć trupem. Patrzałem jak Nałęcza Pawłka ciął w głowę — aż runął i wyzionął ducha.
Gdym mieczem torując sobie drogę przeciskał się do niego, zobaczyłem jak krwią opłynąwszy cały, zachwiał się i upadł na ziemię.
Sasy go zaraz wrzeszcząc pochwycili. Nie wiem już co się ze mną działo, ani jakom ja choć poraniony, mógł z duszą ujść od nich.
Wyciągnęli go już omdlałego wołając i ciesząc się w podwórko — w koszuli całej zbroczonej i pociętej. Nuż go na koń sadzać a wiązać, ale się biedny pan na nim już utrzymać nie mógł i padał z niego.
Co go wciągną, to jak trup się śliźnie i — leci. — Życie w nim było jeszcze przecie, jęki słyszałem.
Podnieśli go na wóz ladajaki, chcąc na nim uwieźć Brandeburczyki, ale i z wozu się obalił. Dopiero nakłuwszy jeszcze porzucili.
Jam się przedzierał chcąc tam paść gdzie i on, gdy patrzę, Michno Zaręba stoi nad nim, nogę mu na piersi postawił i chyli się doń.
— Jeszczebyś żył! — zaryczał mu nad uchem.
— Weźcie mnie! ratujcie! — odezwał się król głosu dobywając słabego... Nie wiedział snadź do kogo mówił. — Weźcie a na łoże zanieście.. życie powróci!
Posłyszawszy to Michno, nagle podniósł miecz