Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 043.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wsze bawił, znalazł się więc jak w lesie. Tylko, że wszędzie sobie radzić umiał.
Z dawnych stosunków pozostały mu mnogie znajomości z Radziwiłłowskimi, którzy go za swojego uważali. Mało też kto z tamtejszych do Czartoryskich lub Fleminga się przyznawał, bo pierwsi nigdy o popularność nie starali i jej też nie mieli, a drugiego wyśmiewano jako niemca.
Chodziły o nim anegdotki, które go jako słabego umysłu i wcale kraju nieznającego malowały.
Radziwiłłowie zaś, choćby z nich który dokuczał szlachcicowi, byli jako swoi uważani i mieli do nich ludzie sympatją wielką.
W ulicy na Antokol ciągnąc Tołoczko, który dla nogi obrażonej na wozie się wlókł, spotkał się z jadącym konno, dawno sobie znajomym Derkaczem, który niegdy był jego sługą, a potem się dostał dla umiejętności wabienia i naśladowania wszelkich głosów zwierzęcych do łowiectwa Nieświeżskiego.
Tołoczko miał to szczęście, iż ludzie co z nim kiedy do czynienia mieli, pozostawali mu życzliwi i przyjaźni. Derkacz też obaczywszy go, przypadł po nogach niemal całować. Człek był nie młody, szpak, brzydki aż strach, ale zręczny, przemyślny jak mało kto.
— A ty tu co robisz? — spytał rotmistrz — juści w ulicy polowania nie wyprawiasz!
— Daj Boże aby go nie było i żebyśmy szlacheckiej zwierzyny nie bili — odparł Derkacz — ale kto dziś wie na co się zanosi. Mnie z ważnemi listami wyprawiono.
Nie mógł się w ulicy zatrzymywać Tołoczko, więc