Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 044.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

go z sobą do Antokolu pociągnął, rozpytując po drodze.
— Nie chciałbym ja być w skórze Czartoryskich, począł łowczy Radziwiłłowski. Co się tam stanie z Trybunałem, tego ja nie wiem i nie rozumiem, ale że na księcia kanclerza zasadzki wielkie, to pewna.
— Juści nie na osobę jego — rzekł Tołoczko — bo Radziwiłł obić na gościńcu obije, ale spiskować na życie, nie jego rzecz.
— Nie jego, a no przyjaciół kaptować trudno, a i wiedzieć nie sposób, co który czyni.
Mówili potem o różnych rzeczach, ale na Antokol przybywszy, gdzie już znalazł pomieszkanie dla siebie gotowe, rotmistrz wziął Derkacza na spytki.
— Coś mówił o kanclerzu? — zapytał — juści mu na życie nie godzą?
Derkacz się zmięszał.
— Nie będę prawił o tem czego dobrze nie wiem, a co mi zaś jednem uchem wlazło, drugiem wyszło. To tylko pewna, że i życia może być nie pewien. Taka zajadłość na niego.
— Nie boi się on tego — rzekł Tołoczko. — Strachy na lachy, tem go książe nie strwoży. Ma i on siły, bodaj większe, niż księcia wojewody, bo mu idą w pomoc żołnierze Imperatorowej i pono są w drodze.
— Dla tego też się na niego odgrażają — rzekł Derkacz.
— Gdzieś o tem słyszał?
Zmięszał się łowczy.
— Ojczulku mój — rzekł — nie wyciągajcie ze mnie tego o czem ja był powinien zamilczeć — odparł Derkacz. — Może są to plotki, może czernidła.