Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 053.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

strzału, ale król pamiętał psów liczbę, dwa tylko widać było uchodzące ze skomleniem, a pod galerją rozlegało się wycie bolesne, ranionego.
Twarz Augusta III i oczy wprzódy przygasłe, zajaśniały radością tryumfu.
— Nie sądźcie — odezwał się do Brühla — żebym ja go chciał zabić, a ranił tylko z przypadku. Chciałem go ranić i nogę mu utrącić, okaże się iż spełniłem com zamierzał.
— Psów jest mało, potrzeba ich oszczędzać.
Plater epizodem tym dziwnie zmięszany milczał, niewiedząc co począć z sobą, królowi tymczasem czeladź jego myśliwska drugą strzelbę nabitą podała. Polowanie na psy głodne, nie było skończone.
— Mów starosto, dalej — rzekł August weselej — proszę, słucham. Zaje mi się, że mówiłeś o Massalskim.
Król skrzywił się znacząco, dając się dorozumiewać, że nie bardzo go szacował, choć Radziwiłłowi pomoc dał.
— Tak jest — począł starosta — Książe biskup.
— Biskup i pułkownik — wtrącił żartobliwie Brühl — to mi się trafia rzadko, aby w jednej osobie dwa się takie incompatibilia łączyły.
— Książe biskup — ciągnął dalej starosta — trybunałowi pozamyka kościoły, nie pozwoli duchowieństwu słuchać deputatów przysięgi. Ludzi swych daje pod komendę wojewody.
— I nic iż do bitwy i krwi rozlewu nie przyjdzie? — wtrącił August III niespokojnie — nie przyjdzie?
— Czartoryscy nie będą mieli z czem przeciw