Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 090.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Język też francuzki był tu niemal tak używanym jak polski. Cudzoziemców kręciło się wielu.
U Radziwiłła można się było sądzić gdzieś na wschodzie, u księcia kanclerza przypominał się Paryż. W kardynalji napijano się ciągle, strzelano, wyprawiano huczki, około Czartoryskich cicho było, ludzie chodzili karni i posłuszni.
Sam książe kanclerz, miał postawę i rysy twarzy wielce arystokratyczne, a wychowanie i życie uczyniło go typem magnata czującego swą siłę i dumnego nią. Radziwiłł się ubiegał za popularnością, Czartoryski ją sobie lekceważył. Podchmieliwszy sobie, panie kochanku, czasem pana brata widział w szlachcicu, choć gdy mu się on sprzeciwił bił go na kobiercu. Książe Czartoryski szlachtą ubogą i ciemną posługiwał się, ale się z niej wyśmiewał.
Fleming, swój typ niemiecki, zachował nienaruszonym i był poprostu śmiesznym, ale czuł także siłę jaką miał i dumny był a opryskliwy.
Biskup Krasiński zastał ich obu razem, w towarzystwie pułkownika Puczkowa sprowadzonego na to, aby był naocznym świadkiem wypadków i zdał sprawę Imperatorowej. Pułkownik średnich lat mężczyzna, powierzchowność miał dosyć przyjemną, i więcej przypominał salonowego dworaka niż żołnierza.
Gdy biskup w progu się ukazał, Puczkow, czując, że zawadzać może, pożegnał ks. kanclerza.
Po wyjściu jego Krasiński łamiąc ręce zawołał.
— Mości książe, nie rozumiem co się stało. Miałem przyrzeczenie, że ktoś będzie zesłany do układów, czekaliśmy.
— Ja czekałem także — odparł książe szorstko. —