Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 148.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak pan starosta chce.
— Więc to ja zapewne tak panią męczę i nudzę? — zapytał.
— A gdyby tak było — odparła.
— Czy pani strażnikówna myśli, że mnie tem odpędzi od siebie? — począł Bujwid nie zmięszany wcale bynajmniej. — Ja się nie daję tak łatwo zrazić, bo miłość prawdziwa, jest bardzo cierpliwa. Im mniej dotąd miałem szczęścia się podobać jej, tem muszę więcej szukać wszelkiej okazji pozyskania jej faworów.
Panna ramionami poruszyła.
— Wiem ja to, że panna strażnikówna — mówił dalej — woli towarzystwo wysokie, paryżanów naszych i fircyków modnych, ja jestem prosty starego autoramentu szlachcic, ale na mnie i serce moje liczyć można, gdy na tych co w perukach chodzą z rożenkami u boku, wcale rachować niebezpiecznie, bo są wyrodki.
Panna spojrzała złośliwie i szydersko, Bujwid wytrzymał ten wzrok i nieustąpił. Owszem, siadł w blizkości aby dowieść, że się odpędzić nie da. Szczęściem Szklarska była też niedaleko i zrozpaczona Aniela dać jej znak musiała, aby na pomoc przybyła.
— Waćpan tu panie starosto — odezwała się zrozumiawszy położenie — trzymasz w oblężeniu strażnikównę. Daj że jej spocząć.
Wstał nareszcie starosta.
— Dwie na jednego, siła złego! — odezwał się — muszę zrejterować, ale pani tego nie daruję, że mi najpiękniejszy owoc tego wieczora wyrwałaś. Gdyby