miała posłannictwo pośredniczenia, aby stolnika przyciągnąć do hetmanowej.
Dwie panie tak były przejęte rozmową, która już trwała przeszło godzinę, iż nie posłyszały jak Tołoczko się zjawił w salonie. Ale za to się on nie gniewał, bo po drodze mógł naprzód powitać pannę Anielę, pocałować jej rączkę i przypomnieć, że on na to dzwonił kazanie.
— Widzi pani — szepnął jej po drodze — że się moje przepowiednie ziściły. Szelest i szept zwrócił hetmanowej uwagę i nareszcie postrzegła Tołoczkę. On zdumiał się złemu humorowi, który na jej twarzy był widocznym, a wywołała go w części obojętność stolnika, intrygi wojewodzicowej mścisławskiej, w ostatku, i tryumf Radziwiłła, którego właśnie Tołoczko przyjechał winszować.
— Nie spodziewam się, żebym pierwszy tu przyniósł pani hetmanowej wiadomość, żeśmy świetne odnieśli zwycięztwo.
Sapieżyna przerwała niecierpliwie.
— Zmiłuj się, któż to — my? my? ale ja ani dla męża ani dla siebie z tego tryumfu nic nie myślę rewendykować.
— Jakto? — zawołał zdumiony rotmistrz, a po której-że my stronie stoimy?
— My... — odparła księżna — a przynajmniej ja, nie chcę stać po żadnej stronie. Czartoryskich nie mam ochoty kochać, a księcia Radziwiłła, choć to brat cioteczny, jegomości księcia — nie cierpię.
— Cóż to znaczy? jak Boga kocham, nie rozumiem! — zawołał Tołoczko.
— No, to już nie będziesz chyba tego nigdy ro-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 1 165.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.