Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 075.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

łoczko musiał zaraz do cyrulika śpieszyć, aby mu rękę obwiązał, bo na palce rady nie było.
Nie żałował by ich, gdyby spotkanie korzyść jaką przyniosło, a tu rotmistrz przekonał się tylko, że z Bujwidem nie rychło koniec być może, zaś zgoda nigdy.
Straszliwie przybity ewentem tym, już nawet do Wysokiego nie wracając, pojechał do doktora do Brześcia.
W Wysokiem pod bronią, czekała pani hetmanowa strażnikowej, albo od niej wiadomości, a panna Aniela modliła się.
— Dziej się wola Boża — mówiła. — Nie odstąpię rotmistrza... hetmanowa nam wiele obiecuje, Bujwid mnie przeciw mojej woli mieć nie będzie.
Rozniosła się zaraz wieść o tem, że Tołoczko z Bujwidem o pannę się porąbali i wielką obudziła ciekawość.
Bujwid z mocno rozpłatanem ramieniem, choć miał jechać do strażnikowej, nie mógł, bo dostał gorączki. Cyrulik noc i dzień czuwał przy nim.
Nie było nawet komu dać znać Koiszewskiej, która się od sąsiadki dowiedziała co się stało.
Gniew ją opanował wielki z powodu tego szczególniej, że niepotrzebnie awantura ta, na córkę jej oczy zwracała i języki. Nie było już nic do stracenia, więc strażnikowa krótko pomyślawszy pojechała sama do Bujwida.
Miało to wielkie znaczenie, a Koiszewskiej o to szło, żeby Bujwida sobie zachować. Zobowiązała go też do wielkiej wdzięczności i choć doktór wzbraniał, byłby się z łóżka zerwał przyjmować strażnikową, ale