Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Saskie ostatki tom 2 171.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie była to rzecz trudna, bo rotmistrz z innymi dworzanami i wojskowymi siedział jeszcze przy śniadaniu.
Na dany mu ordynans, którego tu wszyscy pilniej słuchali, niż rozkazów samego hetmana, chwycił za czapkę i ruszył do pałacu.
Księżna stała w rannym szlafroczku, bardzo jej do twarzy będącym, widocznie podrażniona i niecierpliwa.
— Wiesz waćpan nowinę? — zapytała żartobliwie niby, ale w głosie mając gniew stłumiony.
— Nie wiem, M. Księżno.
— Panna strażnikówna trocka, rozmyśliwszy się dopiero teraz, osieraca nas i powraca do matki.
Klasnęła w ręce ze śmiechem.
— Nieprawdaż, że nowina nad nowinami.
— Ale jakże to może być? — pytał, jakby odurzony rotmistrz.
— Jest jak waćpanu powiadam, powraca do matki.
Zamyślił się głęboko Tołoczko. Wielkiego żalu po nim znać nie było, owszem oddychał jakoś swobodniej. Szło mu o to tylko, jak wypadało postąpić. Westchnął z głębokości swych szerokich piersi.
— Muszę pójść, dowiedzieć się — rzekł cicho i nieśmiało.
— I pożegnać — dodała hetmanowa — bo to pewna, że gdy odjedzie raz, ja po nią więcej nie poślę.
Usiadła księżna, a Tołoczko pobiegł do znanego mu dobrze mieszkania strażnikównej. Drzwi stały na pół otwarte. Panna Aniela chodziła żywo po pokoju, słysząc kroki, odwróciła się, Tołoczko witał ją ukłonem.