rzystwie, ich dwu podobno tylko było co pisać i czytać umieli.
Bobrek byłby może musiał się wysunąć, choć mu się odchodzić nie chciało, gdyby w tejże chwili w dziedzińcu nie dały się słyszeć żywo nadbiegające konie, a wprawne ucho siedzących u stołu, chwyciło, oprócz tententu koni, brzęk żelaza, zwiastujący przybycie ludzi zbrojnych.
Wszyscy ku drzwiom zwrócili wejrzenia ciekawe, zrobiło się cicho, a w sieni głos marszałka zwiastował czyjeś przybycie.
Jak zawsze, gdy coś na nim niespodziane czyniło wrażenie, Semko podniósł głowę i brwi mu się ściągnęły groźno. Naówczas twarz jego piękna i młoda, tym co starego Ziemowita pamiętali, przypominała nieco oblicze jego chmurne i nasrożone.
Z głową ku drzwiom zwróconą, książe czekał na oznajmienie marszałka o przybyciu jakiegoś gościa, nie domyślając się kto to mógł być. Gość zresztą nie był tu rzadkim, bo szlachta się chętnie do niego zbiegała. Był on niemal jedynym z książąt krwi Piastów, z którym się swoim językiem rozmówić mogła.
Korzystając z tego, iż uwaga została odwróconą od jego biednej osóbki, klecha u drzwi stojący, odsunął się od nich nieco, a przylgnął do ściany w kącie tak, że go prawie widać nie było.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/030
Ta strona została uwierzytelniona.