Zobaczywszy go książę, pozdrowił nie powstając z siedzenia, niektórzy z szlachciców siedzących przy stole popodnosili się z ław i ręce wyciągnęli, wołając.
— Bartosz! Bartosz!!
On, hełm zdjąwszy, szedł wprost do księcia.
— Miłościwy panie — rzekł — przebaczcie, że najeżdżam jak tatarzyn... (obejrzał się do koła, jakby chciał być pewnym, że obcych tu niema). — Wielka mnie tu i pilna sprawa przygnała.
— Aleście mi wy miłym gościem zawsze — odezwał się Semko wesoło, uprzejmie patrząc na niego. — Jesteście w domu, w którym, spodziewam się, wojować z nikim nie będziécie, idźcież naprzód złożyć ciężką zbroję, i przybywajcie do nas...
Rycerz stał jeszcze, uśmiechając się do witających go panoszów.
— Tyle tylko, miłościwy panie — odparł — że z ramion to żelazo zdejmę, i napowrót je zaraz znowu przyjdzie wdziać, bo — czasu omal! robota pilna!!
Odwrócił się i szedł, ale po drodze bracia szlachta, dłonie mu wyciągali, a zatrzymywali, spoglądając z poszanowaniem i miłością.
Ledwie się za nim drzwi zamknęły, biesiadnicy książęcy z wielką żywością rozprawiać zaczęli.
— Bartosz z Odolanowa, Bartosz z Koźmina —
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.