dnie, bo krzyżaka lada czem poić nie było można, i goście co do nich przybywali z za świata, także do dobrego byli przywykli.
Stół na nowo zastawiony czekał na Bartosza, choć część szlachty ręce pomywszy rozchodzić się zaczęła po zamku.
Bartosz zbroję złożywszy, miecz odpasawszy, w kaftanie jednym, z małym tulichem tylko u pasa, wszedł napowrót, pokłon czyniąc księciu.
Oprócz kilku mazurów w końcu stoła, pozostali przy księciu kanclerz i stary Wojewoda, Abram Socha.
Ten w wojskowych sprawach jak za starego Ziemowita, tak i teraz był prawą ręką, bo rozum i doświadczenie miał, a wierność dla swych panów wypróbowaną; Semkowi zaś lat jeszcze dwudziestu niemającemu na tem zbywało właśnie, co hetman przynosił.
Choć szyszaka i zbroi pozbywszy każdy człowiek maleje, Bartosz w kaftanie jednym nie wydawał się ani szczuplejszym, ni mniej barczystym jak był w pancerzu. Twarz, której teraz żelazo do koła nie bramowało, odkryta cała, jeszcze była piękniejszą i dzielnego rycerza godną. Męstwo na niej wypisane stało, niechlubiące się z sobą — wprost z krwi, rodu, obyczaju pochodzące, a tak jej przyrodzone, że nic piętna tego zetrzeć nie mogło, chyba niszcząc to piękne oblicze.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.