Książe Semko poufale okazał Bartoszowi miejsce nieopodal od siebie, i sam mu nalał powitalny kubek.
— Prze zdrowie!
Nie dał się gość prosić, wypił duszkiem i wnet noża dobył, aby sobie chleba ukroić, bo głodnym był.
— Zkąd jedziecie? zapytał Semko.
— Z domu i nie z domu — wahając się nieco i oglądając rzekł Bartosz, jakby chciał wiedzieć, kto go słucha. Z dobrą albo złą myślą, z pokusą tu przybywam, usta mi ona piecze.
Widać było z powolnej mowy, że rycerz ten, któremu z żelazem łatwo się było obchodzić, słowem nie tak władał zręcznie i sam się go obawiał. Po rycersku chciał może nagą i szczerą myśl rzucić od razu, a coś go wstrzymywało... Lękał się, aby tak zprosta objawiona, celu nie chybiła.
— Miłościwy panie — ciągnął dalej — to, co mnie tu przygnało i dla was nieobojętne. Mazowsze sobie samo zawsze Mazowszem, daj wam Boże nad niem panować szczęśliwie, ale Mazurów z nami Polakami wiąże węzeł stary i mocny. My też do was, a wy do nas należycie.
Piastów krew płynie w waszych żyłach.
Spojrzał, westchnął, i znowu począł... Szlachta, gdzie jaka była po kątach, zbliżyła się, przysłuchiwać ciekawie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/040
Ta strona została uwierzytelniona.