mu to ulgę czyniło, że drzewo psował i ręce męczył.
Nikt odzywać się nie śmiał.
Bartosz chodził po nim oczyma, a choć opór znajdował, nie zrozpaczył snadź, bo twarz zachował wielce spokojną.
Po długim przestanku, Semko, jakby sam do siebie, mruczeć począł niewyraźnie.
— Ojcowskiej nauki, ja i brat Janusz jesteśmy pamiętni. Mądry pan był, który się w cudze sprawy nigdy nie mięszał. Jemuśmy winni, że dotąd spokojni na Mazurach naszych siedziemy. Ciągnęli go niejeden raz, po śmierci Kaźmierzowej i za żywota. Kusili Krzyżacy, nagabali inni, Szlązacy nasi powinowaci nieraz się wplątać w swoje sprawy starali. Nieboszczyk mawiał, że palca we drzwi kłaść nie chce, aby mu go nie przyskrzypnięto. Bez wojny odzyskał Płock, złożył hołd, gdy było potrzeba; myśmy u siebie panami zostali i jesteśmy...
Ja też na mojem chcę poprzestać — dokończył Semko.
Luksemburczyk będzie miał przeciwko sobie garść szlachty wielkopolskiej — i — tyle tego. Za nim i z nim Krakowianie i Sandomierzanie i wszyscy tamci, w dodatku i krzyżacy. Niemcy z niemcem łatwo się zwąchają.
Przeciwko tym wszystkim Semko jeden nie
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/046
Ta strona została uwierzytelniona.