nie przebiła, ten czaplej kity u kołpaka nosić nie będzie. Dla tej Bolesławowskiej korony, a z niebios przyniesionego szczerbca, warto przecie coś stawić, bo i cesarska niemiecka korona jaśniej od tej nie świeci.
— Ha! ha! — rozśmiał się gorzko Semko — korony tej już nam nie uwidzieć, gdyśmy ją raz z Gniezna wydali. Lois nieboszczyk uwiózł ją z sobą i zamknął w Budzie!
— E! poszlibyśmy po nią, rozochociwszy się, i do onej Budy — odparł żywo Bartosz — gdyby tylko było z kim i dla kogo.
Serca brak; z nimby i korony nie zabrakło!
Na to żartkie słowo, Semko zadrgał cały. Płomienie mu twarz oblały.
Spojrzał na Bartosza i wzrokiem go przeszył jak sztyletem. Brwi czarne zbiegły mu się na czole w jeden pas, i usta się trząść poczęły. Nożyk, który w ręku trzymał głęboko wrył się w drzewo i ogromną drzazgę odłupał.
— Sercaby nie brak! — zawołał głosem wielkim — ale rozum też trzeba mieć!
Kanclerz i wojewoda księciu potakiwali, pochwalając; szlachta milczała ponuro.
Bartosz wziął się milcząc do chleba i zastygłej misy. Nikt się odzywać nie śmiał, bo widzieli już Semka zagniewanym, a choć młodym
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.