— Słuchaj, starosto — odezwał się głosem stłumionym, krok postępując ku niemu. — Dla miłości mej spocznijcie tu trochę; dzień mi ten dajcie... Chcę z wami rozmówić się, a i z sobą samym naradzić.
Spojrzał na stojącego starostę, który nic nie rzekłszy, skłonił się. Właśnie Socha miał odchodzić już i stał we drzwiach, do niego i kanclerza przyłączył się Bartosz, czując, że młody książę choć samowolny, im się niekiedy powodować dawał. Chciał ich sobie pozyskać. Semko pozostał sam.
W podwórcu stanąwszy na krótką rozmowę, razem potem szli do dworca wojewodzińskiego, bo, choć Socha pospolicie na wsi mieszkał z rodziną, nieustannie w Płocku bywać zmuszony, miał tu swój dwór przy zamku, służbę i ludzi.
Kanclerz, zupełnie dla pilniejszej sprawy zapomniawszy o Bobrku, któremu na siebie czekać kazał, razem z niemi szedł na dworzec wojewodziński.
Po drodze mało co mówili, bo się ludzi do koła dosyć kręciło, a i tak przybycie Bartosza do różnych domysłów pobudką być mogło.
Jeżeli się nic czynić nie miało, nie wypadało okazywać ani nawet zamiaru, a gdyby się ważyło przedsiębrać sprawę taką, do czasu też milczenie zachować należało,
Socha szedł tak zadumany w sobie i pogrą-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.