ją, zjadła ich niemiecka rdza, polskiego w nich niema nic.
Utrzyma się u nas Luksemburczyk, Boże uchowaj, za pół wieku zaleją nas Niemcy, zduszą i wytłuką jak pszczoły. Jeżeli teraz się polskim panem nie uratujemy, to nigdy.
Milczał Socha ustami tylko i wąsami poruszając.
— Ani słowa — rzekł — nikomuby sprawiedliwiej ta korona nie należała, jak mazowieckim. Z prawa się im ona należy, ale jak jej dostać?
— Tylko chcieć!! — odparł Bartosz — tylko umieć! Zapomnieliście chyba o Łokciu naszym, z czem on do korony szedł i jak ją dostał. Nie miał on większych jeszcze nieprzyjaciół przeciwko sobie? a gdy powrócił do domu z wygnania, kto z nim był? garstka chłopów... mieszek pusty i głowa siwizną przypruszona...
— Ale to on był! — przerwał kanclerz. — Tacy ludzie jak ten pan nie rodzą się co dnia. Opatrzność ich daje w czarnej godzinie, i cuda dla nich a z niemi czyni.
— Wy swojego Semka lekko sobie ważycie — przerwał Bartosz żywo. — Młody jest, mężny, tylko go zagrzać. Ludzi i oręża dostanie ile zechce. Jeżeli on Piastom korony nie zachowa, skończone ich panowanie, sponiewiera się krew.
— Nie ważę ja go lekko — począł kanclerz — bo znam od dziecka, ale wiele to znaczy jak go
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/053
Ta strona została uwierzytelniona.