ojciec chował, co mu wpajał. Ze krwią przeszła w niego myśl ta ojcowska, że się im nie rwać nad siły, aby nie stracić tego, co pozostało. Umierając im to Ziemowit powtarzał. Ambitny nie jest, w polu bić się będzie mężnie, lecz, choćby korona mu się zaśmiała na chwilę, dla niej on życia nie poświęci. Rycerstwa w nim dosyć, a bohatera nie zrobicie z niego. Obyczaj prosty, zbytku i miękkości nieżądny. Tułać się jak Łokietek o głodzie i chłodzie dla wielkości, nie potrafi. Zatęskni do domu.
Socha potwierdził milcząco, co kanclerz mówił.
— Święta prawda — odezwał się. — Semka-by ożenić jak Janusza, i niech na Mazowszu dobrze jak ojciec gospodarzy, będzie z niego dosyć.
Bartosz się porwał z ławy.
— Strach słuchać co mówicie! — krzyczał. — Nie jużby się w nim nie odezwało coś dziadowskiego! Teraz albo z niego męża uczynić, albo niezdarę... Dajcie mi go w pole, ja zań ręczę!
Oba słuchacze zamilkli.
— Na rany pańskie — rzekł w końcu Socha — z czem się nam porywać? Gdzie sprzymierzeńcy, zkąd pomoc? Z biedy może, Konrad Oleśnicki dałby paręset włóczni, ale co to znaczy, gdzie ich tysiące trzeba, a na nie tysięcy grzywien. U nas w skarbcu pusto...
— A Litwybyście to chcąc nie mogli sobie
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.