pozyskać? — przerwał Bartosz. — Powinowaci wam są.
— Z Jagiełłą wojna! o tem niema co mówić — zawołał Socha. — Gdyby nawet przyszło do zgody, a chcieli pomagać, oni też sił nie mają. Tam wre jak w garnku, ledwie się Krzyżakom mogą opędzić. Witold z Jagiełłą wojują.
Litwę sprowadzić, to znaczy zniszczenie do domu, zjedzą wszystko i wypalą nim co zrobią. Dziśbyśmy z niemi przymierze zawarli, jutrobyśmy na karku mieli Krzyżaków. Uchowaj nas Boże.
Bartosz zamilkł.
— A! a! Gdybyście jeno chcieli, i bez Litwy i bez wszystkichby się obeszło...
Wojewoda i kanclerz dumali, wzdychali. Uśmiechałoby im się może młodego swego księcia widzieć na tronie, do którego miał prawo, lecz za żywota starego Ziemowita, tak byli nawykli cenić spokój i lękać się wszelkich śmielszych wysiłków, iż za obowiązek mieli, bronić tego co on dzieciom zostawił w spuściźnie. Mazowsza na sztych wystawiać — nie ważyli się.
Bili się oba z myślami, spoglądając ku sobie, ruszając ramiony, nie wiedząc jak się zbyć natrętnego i zuchwałego Bartosza, który nie ustępował.
Siedział on posępny, ale niezłamany, kiedy niekiedy tchnął silniej i coś zamruczał, kubka
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/055
Ta strona została uwierzytelniona.