do dzieł rycerskich pole było szerokie i piękne, tak, że dla samego wojowania warto było o koronę się kusić.
Semko słuchał, lice mu czasem gorzeć zaczynało, to bladło, serce młode biło żywo, ale ojcowskie nauki na pamięć przychodziły. Ledwie mu się wyrwało słowo gorętsze, zaraz je chłodnem zacierał.
Czuł Bartosz, iż chętkę w nim obudził, ale ją hamowała ostrożność i wspomnienie rodzica.
Jął nalegać, Semko się opierał.
— Nie mogę — rzekł w końcu — nie ważę się. Myślałem długo, słowo moje ostatnie... Gotujcie i czyńcie, aby tron wolnym był, zobaczemy. Jeżeli Luksemburczyk pójdzie precz, a zawoła mnie szlachta głosem jednym...?? Nie będę się opierał, ale i dobijać się nie mogę... Dopóki Zygmunt, którego Bodzanta, Domarat i inni jak króla przyjmowali i przyjmują, siedzi tutaj, póki ma swoich, co mu służą, ja kroku nie uczynię. Oczyśćcie plac wprzódy...
Bartosz słuchał z głową spuszczoną.
— Tak mówicie, książę? — odparł — niech będzie wola wasza. Zgoda. Siedźcie spokojnie, my postaramy się pozbyć tej łątki. Przyjdzie zjazd z Krakowianami, będziemy gardłowali o drugą córkę, abyśmy ją sami za mąż wydali...
Semko milczał, lękając się już czy nie powiedział za nadto.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/061
Ta strona została uwierzytelniona.