Po chwili gość sam na nowo rozpoczął.
— Z tych, co przy Zygmuncie są, naprzód Bodzantę odciągniemy. Dobra mu zajechawszy, weźmiem go, bo na to jest czuły. Gospodarz z niego dobry, a żołnierz źle gospodaruje. Zaśpiewa on nam inaczej.
— Domarat wściekły jest, temu rady nie dacie — rzekł książę.
— Z nim też, jak z djabłem krwawym, sędzią Janem, zgody być niemoże. Ci muszą precz iść, a co nam krwi wyleli i mienia zniszczyli, skórą zapłacą... Precz z Grzymałami! żadnego nie ścierpiemy nad sobą. Nałęczów więcej niż ich!
I pięść wyciągnął starosta, cały z gniewu się rumieniąc, ale wnet postrzegłszy się, hamować zaczął.
— Mamy więc słowo miłości waszej — dodał Bartosz. — Zgotujemy wam wszystko, siedźcie spokojnie. Luksemburczyk u nas miejsca nie zagrzeje.
Semko pobladł, jak gdyby to, co powiedział, chciał cofnąć, lub się zawarować oględniej, ale Odolanowski pan nie dał mu przyjść do słowa, nalegając gwałtownie.
— Jadę natychmiast — wołał — próżnować nie będziemy, oczyścim! oczyścim pole!
Bodzantę już jakbyśmy w ręku mieli. Kraków opanujemy! My tam będziemy stanowili
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.