prawa, nie ci pankowie, co nam chcą przewodzić. Cierpieliśmy dosyć!!
Bartosz ożywiał się, rozgrzewał, unosił coraz mocniej, nadziejami sięgał coraz dalej, a i w księcia musiał przelać trochę tego usposobienia, bo Semko wstawszy, nic nie mówiąc, za rękę go pochwycił, i potrząsnął nią mocno. Obawiał się mówić zbytnio i przyrzekać, choć oczy i twarz potakiwała staroście.
Bartosz rozpromieniał cały.
Gdy tak rozprawiali w komnatce, w której siedzieli, drzwi drugie do wnętrza prowadzące, oponą ciężką zawieszone, zadrgały, choć żaden szelest się słyszeć nie dawał. Postrzegł to Bartosz, księciu oczyma na drzwi wskazując, ale Semko obojętnie spojrzawszy w tamtą stronę, uśmiechnął się i dał znak, że obawa była niepotrzebną.
Starosta już pierwsze lody złamawszy, nie zaspokoił się tem, głos nieco zniżył tylko i począł nalegać, aby książę, choć nieczynnym chciał zostać, wszakże siły wojenne, na wszelki przypadek gromadził.
Nastawał na to, aby Socha tymczasem ludzi zbierał i kopijników co najwięcej gotował.
Semko milczał i opierał się.
— Łacno to rzec, a dokonać trudno — odezwał się w końcu przyciśnięty. — Ludzie i konie
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.